Ryszard Biskup napisał(a):
Połowę czerwca i obydwa wakacyjne miesiące - circa 73 dni - zajęło mi przejście z Czerniawy do Kińczyka Bukowskiego ( ale z opuszczeniem Tatr nazwijmy to umownie zakopiańskich). Cały główny szlak górski na jednym wyjeździe Z namiotem na grzbiecie, koherem, zupkami w proszku
Za to ja kręciłem się w kółko. Dosłownie. Szedłem tak, żeby nie opuścić po dordze żadnego szczytu. Dopiero, jak po jakimś czasie stanąwszy na otwartej przestrzeni mogłem powiedzieć, że na wszystkich okolicznych pagórach byłem, szedłem dalej

. Pamiętam nawet taką zabawną sytuację z Beskidu Niskiego, kiedy (wówczas przez chwilę z kolegą) zaliczyliśmy wszystkie szczyty jeden po drugim na dziko. Na każdym obowiązkowo musieliśmy dotrzeć do triangula, a raczej tego co po nim pozostało (bo inaczej góra nie zaliczona). Na każdym kolejnym szczycie, na słupku wyznaczającym najwyższy punkt znajdowaliśmy karteczkę przytrzaśniętą kamieniem, a na niej... "Jacek i Lilka SKPB Lublin". Kolejne szczyty i kolejne zawody, że nie byliśmy tu pierwszi

. No i wreszcie przyszedł czas na Żydowską Górę - 25 km kwadratowych pofałdowanego terenu i jeden wierzchołek. Jeden z najdzikszych zakątków Beskidu Niskiego. Przedzieraliśmy się pół dnia przez zarośla i kolejne jary, uporczywie szukając wierzchołka... Kiedy mieliśmy już zrezygnować, pism swędem, trafiliśmy! Trianguł, słupek wyznaczający szczyt, a na nim... kamyczek, karteczka... Jacek i Lilka SKPB Lublin, których pozdrawiam z tego miejsca serdecznie. Z nieukrywanym podziwem!